Doświadczenia nie zjesz z odżywką.

Doświadczenia nie zjesz z odżywką.

O swoich początkach gry w piłkę ręczną, idolach, swoich spostrzeżeniach z boiska, byciu trenerem i… kondycji młodzieży rozmawiamy z piłkarzem ręcznym AZS-u Politechniki Świętokrzyskiej i pracownikiem Centrum Sportu PŚk Zygmuntem Kamysem.

Michał Filarski: Zanim przejdziemy do obecnego sezonu na chwilę wróćmy do początków. Jak zaczęła się Twoja przygoda z piłką ręczną?

Zygmunt Kamys: Wraz z rodzicami byłem na wakacjach w Mielnie. To był rok 1999, miałem wtedy 12 lat. Los chciał, że pierwszoligowa drużyna seniorów Wisły Sandomierz, z którego pochodzę, była na zgrupowaniu w pobliskim Koszalinie. Treningi terenowe odbywali we wspomnianym Mielnie. Rodzice spotkali znajomych trenerów. Przy kawie padł pomysł ojca, żebym wybrał się na trening i spróbował. Reasumując, jak w wielu przypadkach, zadecydował zbieg okoliczności.

Czy od początku wiedziałeś, że ten sport to będzie to, czy próbowałeś wcześniej czegoś innego?

Pamiętam, że na początku podstawówki był rok karate. W kilka miesięcy nie stałem się jednak Brucem Lee i zrezygnowałem. Następnie był epizod klasyczny, czyli piłka nożna w sandomierskiej Wiśle – pewnie też z rok. Dosyć długo grałem w koszykówkę. Nie w klubie, na boisku z kolegami. Była to końcówka tzw. „boomu” na koszykówkę w naszym kraju i boiska były pełne „Jordanów” i „Pippenów”, a może bardziej „Wójcików” i „Zielińskich”. Z resztą trenując już ręczną w wolnych chwilach często graliśmy w basket. Nadal uważam, że koszykówka to idealny sport uzupełniający dla szczypiornisty.

Czy miałeś swojego sportowego idola? Zawodnika na którym się wzorujesz?

Jest ich kilku: od małego lubiłem patrzeć na grę Dennisa Bergkampa – piłkarz Arsenalu i reprezentanta Holandii. Niesamowity technik (sprawdzcie na YT), koszykarz Kevin Garnett od niedawna na sportowej emeryturze. Piłkarze ręczni to: Bjarte Myrhol – świetny w ataku, jak i w obronie, a do tego wybiegany jak kenijski maratończyk . Na pewno też Joan Canellas – nie grzeszy szybkością w działaniu na boisku, ale podziwiam jego inteligencję boiskową. Generalnie zawsze bardziej imponowali mi zawodnicy kreujący grę, bardziej niż egzekutorzy . Do tego zacnego grona dołączam całą drużynę Vive Turonu Kielce na czele z Karolem Bieleckim.

Jak przebiegała Twoja dotychczasowa kariera?

Po pierwsze to musimy zamienić słowo kariera na przygoda. To nie kurtuazja tylko fakty.

Słowo kariera w moim mniemaniu odnosi się do tych sportowców, których podziwiają tysiące ludzi, reprezentują swój kraj czy zdobywają medale na dużych międzynarodowych imprezach. Żadnego z trzech warunków nie spełniam.

A jak się zaczęło? O początkach mówiłem, zaczynałem w Sandomierzu w wieku lat 12-13. W liceum trener drużyny seniorów Pan Stanisław Kubala dołączył kilku juniorów, w tym mnie, do pierwszej drużyny. To był chyba pierwszy sygnał, że praca daje efekty i może coś z tego być. Generalnie, aż do wieku juniora starszego byłem mocno przeciętnym kołowym, który został tam postawiony w związku z nadwagą i małymi umiejętnościami. W wieku licealnym wyglądało to już znacznie lepiej. Trener dawał mi pierwsze szanse w I lidze. Starsi koledzy nie odpuszczali na treningach i to pozwoliło zrobić mi duży krok w przód jeśli chodzi o moje umiejętności.

Potem przyszedł czas wyboru uczelni…

Studia wybierałem pod kątem piłki ręcznej. Kierunki były dwa: Gdańsk i Biała Podlaska. Gdański AWFiS był wtedy w ekstraklasie i mogłyby to być „za wysokie progi” więc wybrałem Białą Podlaską. Pierwsze sezony były trudne, bo i konkurencja była duża. Czterech solidnych obrotowych na pozycji wróżyło trudny początek. W wywalczeniu pozycji również nie pomagało mi zdrowie: trzy razy zwichnięty ten sam staw skokowy, zwichnięty łokieć i złamana kość śródstopia nie ułatwiały walki o pozycje. Od trzeciego roku studiów grałem już regularnie na kole, lewym rozegraniu i kilka występów na lewym skrzydle (śmiech). To było jakieś „20 kilo temu” . Myślę że uniwersalność to w pewnym momencie był mój boiskowy atut. Oczywiście wolałbym być wyspecjalizowanym obrotowym klasy Aguinagalde ale „ jak się nie ma co się lubi…”.

W 2011 roku wzmocniłeś zespół Politechniki Świętokrzyskiej.

Tak, po zakończeniu studiów trafiłem do Kielc. Drużyna istniała rok, a trenerem był wtedy Paweł Tetelewski. Aplikowałem też o pracę w Centrum Sportu PŚk. Wszystko ułożyło się po mojej myśli. Dostałem pracę i do dziś gram w barwach naszego AZS-u.

Grasz już tu kilka lat, jak z perspektywy czasu oceniasz postępy swoje i swoich kolegów?

Myślę, że patrząc z perspektywy kilku lat zrobiliśmy postęp jako drużyna. Świadczyć o tym mogą dwa wysokie miejsca w finałach AMP ( V i VI ) i medale w klasyfikacji typów uczelni.

Doświadczenie jest bardzo ważnym czynnikiem w sporcie. No i jedynym czynnikiem którego nie wypracujesz na kilku treningach czy nie zjesz z odżywką (śmiech). Trzeba czasu i cierpliwości. Trzeba wygrać parę nerwowych końcówek, ale też parę przegrać. Dążę do tego, że nasz skład jest od trzech lat stabilny, mamy te wspomniane parę końcówek za sobą. Zgranie i pewność siebie powinny być naszymi atutami.

W ubiegłym sezonie byliście chyba najbliżej awansu do I ligi, a przynajmniej gry w barażach, przed sezonem chyba mało kto na to liczył

Gdyby organizator rozgrywek wszystkim drużynom doliczył punkty za walkowery z drużyną, która się wycofała w połowie sezonu, zamiast anulować wyniki z pierwszej rundy to byśmy skończyli na miejscu barażowym, o ile się nie mylę. Cieszę się jednak, że to młodzież z drugiej drużyny Vive zajęła miejsce barażowe – mówię poważnie. W pierwszej rundzie wygraliśmy kilkoma bramkami z mocno osłabionymi rezerwami Vive, a w rewanżu dostaliśmy srogie lanie. Z przebiegu sezonu to im należała się szansa walki o pierwszą ligę (ostatecznie udana). Dziś to młodzi zawodnicy Vive zbierają pierwszoligowe szlify. My po najlepszym w mojej opinii sezonie zajęliśmy dobre trzecie miejsce. Czy ktoś na to liczył? Nie wiem. My w siebie wierzyliśmy.

W tym sezonie jest troszkę gorzej, z czego wynikają te Wasze wahania formy?

Sugerujesz „sodówkę” w II lidze (śmiech)?

Tego nie powiedziałem (śmiech).

Jesteśmy drużyną akademicką. Żaden z nas nie utrzymuje się z grania w piłkę. A 95% zawodników to studenci i to słabi (śmiech), bo we wrześniu każdy ma kilka poprawek. Przygotowania zawsze zaczynamy z końcem sierpnia. Dla nas najlepszym układem byłby późny start ligi i regularne granie co tydzień. Z tym bywa różnie. Teraz na przykład po styczniowych meczach mieliśmy ponad miesiąc bez ligowego grania. Nie mniej jednak nie prezentujemy się tak dobrze jak np. rok temu o tej porze. Będziemy pracować nad formą i zaliczeniem sesji w pierwszych terminach (śmiech).

Trener Paweł Sieczka wielokrotnie powtarzał, że dla niego rozgrywki ligowe to przetarcie przed imprezą główną, czyli AMP. Przez ostatnie lata zdobyliście kilka medali, które zawody wspominasz najlepiej?

Finał AMP w Opolu w 2014 roku wspominam dobrze, bo to 6. miejsce w kraju i nasz pierwszy medal w klasyfikacji uczelni technicznych. Jednak najlepsze wspomnienie mam z ostatnich finałów w Katowicach. Po pierwszych dwóch meczach byliśmy bez punktu, a inne wyniki ułożyły się tak, że w ostatnim meczu grupowym potrzebowaliśmy zwycięstwa chyba 13 bramkami z Politechniką Gdańską, która wcale nie była słaba. Wyszliśmy i wygraliśmy chyba 23 bramkami. Jak? Nie mam pojęcia. Finalnie zajęliśmy znów 6. miejsce w klasyfikacji generalnej, a w klasyfikacji uczelni technicznych przywieźliśmy złoto.

Jakie cele stawiacie sobie w tegorocznej edycji?

Myślę, że powinniśmy wymagać od siebie awansu do finałów. AMPy to impreza specyficzna. Składy drużyn są co roku inne. Nie chcę wróżyć z fusów. Naszym zadaniem jest zbudować możliwie wysoką formę na wiosnę i walczyć w każdym meczu. Tyle.

W drużynie grasz jako kołowy lub lewy rozgrywający, na której pozycji czujesz się najlepiej?

Już od dłuższego czasu wagowo „chodzę” w kategorii open, więc lepiej czuję się na kole. Jeszcze kilka kilogramów temu w razie potrzeby grałem na rozegraniu. Rozgrywający musi mieć pewne zdolności motoryczne, których mi już od jakiegoś czasu brakuje.

Oprócz bycia zawodnikiem jesteś też pracownikiem uczelni, prowadzisz zajęcia z wychowania fizycznego, jak oceniasz chęci i usportowienie współczesnych studentów?

Prawda jest taka, że jest zupełnie różnie. Od utalentowanych osób przejawiających chęć do aktywności ruchowej po studentów, którym nie po drodze z wychowaniem fizycznym. My, jako pracownicy Centrum Sportu Politechniki Świętokrzyskiej dostajemy osobę ukształtowaną w pewnym stopniu. Staramy się motywować i usprawniać wszystkich, ale efekty zależą od tego na jak podatny „grunt” trafimy. Naszym celem jest wykształcenie nawyku dbałości o własną cielesność i nie chodzi mi o kosmetyczkę i solarium (śmiech). Sukces odnosimy wtedy, gdy student rozumie, że o ciało dbać należy równie regularnie jak i o umysł, a swoją wiedzę „przekuwa” w działanie.

W mediach często słyszy się o zwolnieniach z wf-u, które stają się swoistą plagą, przede wszystkim w szkołach. Jak myślisz z czego wynika ta niechęć dzieci do sportu?

Uważam, że to nie jest niechęć tylko nieświadomość i brak pewnego nawyku. Nie chce się bawić w politykę. Nie wiem na ile by to dało pożądany efekt, ale uważam, że dzieci powinny od pierwszej klasy szkoły podstawowej mieć zajęcia ruchowe organizowane przez fachowca. Możemy udawać, że Pan/Pani nauczyciel „od wszystkiego” na 10 metrach kwadratowych zrobi atrakcyjne i sensowne zajęcia niestety w większości przypadków to fikcja. Wiem z (małego) doświadczenia, że nauczyciele nauczania początkowego traktują czasem WF jak piąte koło u wozu. Nic dziwnego, że ktoś kto spędza 90% czasu w warunkach klasy może czuć się nie swojo na sali gimnastycznej. Sam też nie chciałbym być wysłany na wykład dla 100 osób z technologii betonów (śmiech).

Oczywiście to absolutnie nie jest wina tych nauczycieli. Na pewno jest problem infrastruktury (choć ta się poprawia), problem budżetowy – bo ktoś tych ludzi musiałby doszkolić pod kątem pracy z dziećmi w wieku 6-10 lat i zapłacić za te zajęcia. Taki system skazuje nas na „byle jakość”, a konsole do gier i inne interaktywne gadżety nie są byle jakie, coś o tym wiem (śmiech).

Reasumując, gdyby dziecko od najmłodszych lat w atrakcyjnej formie poznawało różne dyscypliny sportu pod okiem specjalisty, a do tego dołączałby świadomy rodzic to ten problem byłby mniejszy. Osobiście nie wierzę w globalną skuteczność akcji „Stop zwolnieniom z WF”. Kończąc półżartem to do tej sytuacji pasuje tekst pewnego ex-reprezentanta Polski w piłce nożnej. Tomasz Hajto nie jest moim autorytetem, ale powiedział jedną ciekawą rzecz, która pasuje do opisywanej sytuacji „ Musisz być na tyle dobry, żeby ludzie przyszli do ciebie, a nie żebyś ty wydzwaniał po klubach”. On mówił o specyfice pracy trenera, a ja tu widzę pewną analogię z zajęciami WF dla dzieci.

Z drugiej strony szkolenie młodzieży w klubach jest coraz lepsze, akademie piłkarskie wyrastają jak grzyby po deszczu, w naszym regionie nie jest też najgorzej ze szkoleniem piłki ręcznej…

Szkolenie szczypiorniaka w regionie jest na bardzo wysokim poziomie. U chłopców są dwa bardzo mocne ośrodki – Kielce i Końskie, które regularnie przywożą medale z MP we wszystkich kategoriach wiekowych. Natomiast u dziewczyn zdecydowany prym wiedzie Korona Handball Kielce, która jest równie utytułowanym klubem jeśli chodzi o szkolenie młodzieży. U dziewczyn problem polega na tym, że jest mało klubów w regionie i rywalizacja na poziomie wojewódzkim nie jest tak zacięta, jak mogłaby być. Po cichu liczę, że moja Wisła Sandomierz wypracuje drużynę na medal młodzieżowych MP .

Wiem, że cały czas kształcisz się w tym kierunku, jesteś na studiach doktoranckich, zawsze myślałeś, żeby zostać trenerem?

Studia na krakowskim AWF powoli kończę, został mi ostatni semestr. Roczny eksperyment badawczy do pracy również zakończyłem. Najtrudniejsze nadal przede mną. Z tego miejsca chciałbym pozdrowić serdecznie Pana promotora Prof. Michała Spiesznego. Mam nadzieję, że uda „nam” się wspólnie napisać tę pracę (śmiech). Żarty jednak na bok, chciałbym zamknąć temat doktoratu do końca 2017 roku. Czy się uda? Czas pokaże. Co do pracy jako trener to idąc na studia wiedziałem, że chcę zostać trenerem. Natomiast nie wiedziałem, że to tak słabo płatny zawód (śmiech). Od zawsze mnie ciągnęło w stronę ławki trenerskiej. Nie powiem jednak, że od małego miałem jakiś magiczny zeszyt, w którym zapisywałem treningi, w których brałem udział i najlepsze ćwiczenia itd. Często się coś takiego słyszy lub czyta u trenerów – wydaje mi się że, to zagranie „pod publiczkę”. Tak, czy inaczej szkolę się w tym kierunku, zbieram doświadczenie i będę pracował, żeby kiedyś być dobrym trenerem.

Prowadzisz zespół dziewcząt AZS Politechniki Świętokrzyskiej, a także kadrę województwa świętokrzyskiego rocznika 2001. Trudno pracować z kobietami?

I strzał w głowę na sam koniec. Odp. A: łatwo = pantofel, odp. B: trudno = świnia. Co by tu wybrać? A tak na poważnie to płeć nie ma znaczenia. Jeśli ktoś jest pracowity, energiczny i pomysłowy to się na pewno dogadamy. Tzw. „docieranie” może zająć trochę czasu, ale efekty powinny być pozytywne. Nie lubię ludzi leniwych i flegmatycznych. Tyle.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Michał Filarski.
fot. Tomasz Fąfara, Paula Lesiak