Dziekani biegali w maratonie!
30 kwietnia w Krakowie odbył się 16 PZU Cracovia Maraton, w którym udział wzięli dwaj pracownicy naszej Uczelni, prodziekan ds. Kształcenia i Spraw Studenckich na Studiach Stacjonarnych WEAiI dr inż. Andrzej Stobiecki, i prodziekan ds. Studenckich i Dydaktyki WMiBM dr Jakub Takosoglu.
Mój udział w maratonie – Kraków 30 kwietnia 2017 (wrażenia z biegu prodziekana dr inż. Andrzeja Stobieckiego).
Nie planowałem swojego uczestnictwa w maratonie, ba nawet nie marzyłem, ale jak człowiek biega powinien wyznaczać sobie własne cele i najlepiej krótkoterminowe. Cel na mój maraton pojawił się dokładnie cztery miesiące temu, na początku stycznia, a do decyzji dojrzewałem 12 godzin – jak nie teraz to kiedy? Oczywiście to nie był mój pierwszy cel, wcześniej były biegi na 10 km, oraz dwa półmaratony w Kielcach. Znalazłem w książce prosty plan na przygotowania do maratonu – cel ukończenie. Pogoda w Krakowie nie rozpieszczała (na starcie deszcz, ok. 7-8 st.), ale atmosfera była gorąca, w trakcie biegu mnóstwo kibiców i tak naprawdę gdyby nie doping kibiców oraz wsparcie rodziny na trasie nie zrealizowałbym swojego celu. Mój plan od początku był prosty – bawić się bieganiem – więc bardzo często żartowałem z zawodnikami na trasie, z kibicami przybijałem „piątki”, dziękując im w ten sposób za doping. Trasa była w pętli więc z niektórymi kibicami widziałem się 4 razy – oni też byli wytrwali pomimo niesprzyjającej aury. Luźna i spokojna głowa, fantastyczna atmosfera na trasie pozwoliła mi dobiec do 34 km, później spadł kolejny deszcz zrobiło się chłodniej, czułem że moje nogi sztywnieją i niestety nadszedł ten krytyczny moment, spodziewałem się tego więc postanowiłem, że muszę dobiec do 35 km, a później po nawrocie zostanie już tylko „ostatnia prosta do mety – 7 km”. To było najdłuższe 7 km w takcie mojego maratonu, zajęło mi to aż 55 minut, w trakcie których walczyłem z bolącymi udami, na szczęście nie miałem innych problemów jak otarcia czy odciski. Będąc na 38 km już wiedziałem, że jeżeli nie przydarzy się nic strasznego to dobiegnę do mety i nie pomyliłem się. Ostatnie 2 km to już był bieg w gorącej i fantastycznej atmosferze dopingu kibiców, bieg na resztkach energii, na szczęście uśmiech był coraz większy bo za chwilę pojawiła się niebieska wykładzina i META!!!!!. Fantastyczne uczucie, warto było przebiec 42 km i 195 m dla tej chwili na mecie. Uściski od córek i żony, medal na szyję – jestem maratończykiem! Nawet tak bardzo nie bolało.
Stobiecki Andrzej